wtorek, 25 września 2012

Wielki powrót + Recenzja zbiorcza kosmetyków BingoSpa

Wróciłam. Po rekordowo długiej przerwie, ale obiecuję, już ostatniej. Mam nadzieję, że teraz wpisy się będą pojawiał regularnie, bo mam Wam mnóstwo rzeczy do przekazania. Przez czas mojej nieobecności wyprostowałam sobie kilka spraw, byłam w końcu na zasłużonych wakacjach, a teraz wracam do Was pełna nowych sił i energii. Mam nadzieję, że jeszcze czasem któraś z Was tu zajrzy...

Jakiś czas temu wspominałam Wam, że podjęłam współpracę z BingoSpa. Od tego momentu minęło sporo czasu i z czystym sumieniem mogę Wam zrecenzować produkty, które dostałam w ramach tej współpracy.

Na pierwszy ogień pójdzie Kolagenowe mleczko do kąpieli.

Zdjęcie pochodzi ze strony BingoSpa
 Jest to po prostu płyn do kąpieli, z zawartością kolagenu, zamknięty w ładnej, litrowej butli z prostą i elegancką etykietą. Sam płyn ma piękny, odprężający zapach i moim zdaniem jest bardzo wydajny. Niby producent zaleca wlewanie do kąpieli jednorazowo 100 ml produktu, ale moim zdaniem przy takiej ilości miałabym piany po sam sufit. Ja zazwyczaj używam ok 30 - 50 ml i to zdecydowanie wystarczy. No i tu przechodzimy do rzeczy, która mnie bardzo zaskoczyła, oczywiście pozytywnie. Otóż piana powstała z tego produktu jest bardzo trwała, tzn wytrzymuje ze mną całą (czas dłuuugą) kąpiel, rozpieszczając mnie przy tym okropnie :) Skóra po kąpieli ładnie pachnie, nie jest gładka i tak jakby bardziej... napięta? Nie wiem czy to działanie kolagenu, czy tylko autosugestia, ale efektami jestem oczarowana.

Ocena: 5/6
Czy kupię ponownie: tak i na pewno wypróbuję też inne warianty płynów BingoSpa

Kolejnym produktem jest Jedwab do mycia twarzy i szyi

Zdjęcie pochodzi ze strony BingoSpa

Do tego żelu miałam dość sceptyczne podejście. Moja cera jest bardzo problematyczna, skłonna do wyprysków, zaskórników, podrażnień i innych nieszczęść. Zazwyczaj staram się wybierać delikatne, apteczne preparaty, mydło Aleppo czy oleje (OCM), a tu dostaję żel napakowany detergentami...Ale skoro się podjęłam współpracy, to przetestować trzeba. Użyłam raz, drugi i po tygodniu zorientowałam się, że sięgam po niego automatycznie i że chyba się po prostu polubiliśmy :) Produkt mnie nie podrażnił, skóra po jego użyciu nie jest bardzo ściągnięta, choć użycie kremu raczej jest wskazane. Nie wiem jak sprawdzi się u posiadaczek suchej cery, ale u mnie nie spowodował przesuszu. Zapach lekko chemiczny, ale jak dla mnie całkiem przyjemny. Ogromny plus za pompkę, to zdecydowanie ułatwia wykonywanie toalety, zwłaszcza porannej, bo wtedy zawsze mi się spieszy ;) Wieczorem też się sprawdza, zmywa makijaż, łącznie z wodoodpornym tuszem do kresek (choć ja osobiście preferuję demakijaż oczu wykonany przed myciem twarzy, po co rozsmarowywać resztki tuszu po całej buzi? Ale specjalnie dla Was przetestowałam go i tej roli)  Moim zdaniem produkt wart uwagi, polubiłam go mimo początkowego sceptycyzmu.

Ocena: 3,5 / 5 (minusy za skład)
Czy kupię ponownie: chyba tak, o ile stan mojej cery się nie pogorszy (bywa kapryśna, niestety)

A na koniec zostało nam Jedwab do mycia włosów
Zdjęcie pochodzi ze strony BingoSpa
Ostatnim testowanym przeze mnie produktem jest szampon z zawartością proteinami jedwabiu. Zawiera w swoim składzie SLS, składnik potencjalnie drażniący, dlatego osoby z wrażliwym skalpem powinny uważać. Mi osobiście ten składnik nie przeszkadza, do częstego mycia włosów używam łagodniejszych szamponów, ale raz na jakiś czas lubię je gruntownie oczyścić. I do tego ten szampon sprawdza się idealnie. Włosy i skalp są idealnie oczyszczone, nawet po całonocnym olejowaniu wszystko elegancko schodzi już po pierwszym myciu. Nie podrażnia, nie obciąża, włosy są bardzo miękkie i miłe w dotyku. Nie mam większego problemu z rozczesywaniem, więc ciężko mi ocenić jak się sprawdza w tej kwestii. Ogólnie jestem z tego produktu bardzo zadowolona

Ocena: 5 / 6
Czy kupię ponownie: raczej tak

P.S. Przepraszam, że zdjęcia pochodzą ze strony, nie są mojego autorstwa, ale większą część recenzji pisałam w pracy (tak, tak wiem, ciiii :D) i niestety nie miałam dostępu do swoich zdjęć. A chciałam, żeby ten wpis trafił do Was jak najszybciej :) 

Reasumując, produkty BingoSpa bardzo przypadły mi do gustu, zarówno te testowane ostatnio, jak i maska o której pisałąm TUTAJ. Bardzo podoba mi się stosunek ceny do jakości i to, że kupując te produkty wspieramy naszych rodzimych przedsiębiorców :)

Używałyście któregoś z tych kosmetyków? Co o nich myślicie?



czwartek, 2 sierpnia 2012

Aukcje Agapeanimali - razem możemy na prawdę wiele

Kochane moje, przepraszam za nieobecność, ale nie mam chwilowo czym robić zdjęć. Stary aparat odmówił posługi, nowy zakupiony dopiero dziś. Obiecuję, że już niebawem pojawi się typowo kosmetyczna notka, a dzisiaj tak na szybko.

Serdecznie Was zapraszam do brania udziału w aukcjach kosmetyków, dochód ze sprzedaży zostanie przekazany na pomoc kociakom, które bardzo, bardzo potrzebują naszego wsparcia. Razem możemy na prawdę dużo, pomóżmy tym, którzy sami nie zawsze potrafią się obronić przed złem tego świata. Akcja organizowana przez naszą kochaną Siempre-la-belleza oraz fundację Agapeanimali. Kochani jesteście wielcy, dzięki Wam świat z dnia na dzień staje się lepszy :)

www.agapeanimali.org   
Wszystkie aukcje znajdziecie TUTAJ :)

Buziaki :*

sobota, 21 lipca 2012

Niekosmetycznie: kocia historia cz.1 + małe kosmetyczne zakupy

 Uff, ciężki tydzień za mną. Praca, firma plus choroba moich kociaków skutecznie pochłonęły mój czas. Bo jak niektóre z Was wiedzą, jestem straszną kociarą. Jedno takie futrzaste, ale bardzo chorowite cudo mam w domu (o nim powstanie oddzielny post) i kilka cudów stacjonujących na terenie firmy TeŻeta. Jakiś miesiąc temu przybłąkał się do nas półdziki kot, bardzo wychudzony i zaniedbany. Od tego czasu walczymy o niego, do nas się już przyzwyczaił, pozwala się wziąć na ręce, je za trzech i nawet nabrał trochę ciałka. Jednak w niedzielę wieczorem kocur przyszedł na kolację z okiem w fatalnym stanie, bałam się, że to koci katar i że w najlepszym przypadku kot straci oko, a w najgorszym życie. Transport do lekarza to zbyt duży stres, w jego stanie mógłby wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Postanowiliśmy pojechać do naszej Pani Doktor ze zdjęciem chorego oka z nadzieją, ze nam pomoże. I jak zwykle pomogła. Konieczne było podanie leków w zastrzyku, ale kot na widok obcych wpada w panikę, więc przeszłam szybkie przeszkolenie i to ja bawiłam się w doktora. Na szczęście Młody dzielnie zniósł wszystkie zabiegi, trochę się denerwuje przy zakrapianiu oczka, ale i tak jest cudowny. Póki co boi się zamkniętej przestrzeni, po przeniesieniu do biura nie czuł się komfortowo, był dość nerwowy i kombinował którędy można najszybciej się ulotnić. Ale mam nadzieję, że uda nam się go przyzwyczaić i najpóźniej jesienią zamieszka z nami. Trzymajcie kciuki :) a oto i Brown



A teraz wracamy do spraw natury kosmetycznej. Udało mi się nawiązać pierwszą współpracę z firmą BingoSpa. Jestem z niej bardzo zadowolona, fajne kosmetyki plus jasne i przejrzyste zasady współpracy - to lubię.

W paczce, która do mnie przyszła, znajdowały się:
Collagen bath milk with aloe vera & arnica - płyn do kąpieli
Silk pure - żel do mycia twarzy i szyi
Jedwabne serum do mycia włosów
Próbki kremu na rozstępy i cellulit
List

To, że kosmetyków byłam ciekawa i nie rozczarowałam się to jedno. A druga sprawa to list. List podpisany OSOBISCIE, odręcznie przez Pana Jacka. Cóż, niby drobiazg, ale przecież normą jest, że Pani Sekretarka pisze pismo, wkleja zeskanowany podpis prezesa, drukuj 200 kopii i gotowe. A BingoSpa pozytywnie mnie zaskoczyło, moim zdaniem to miły gest pokazujący klientowi szacunek i podkreślający indywidualne podejście. To tyle zachwytów, kosmetyki się testują więc niedługo możecie spodziewać się recenzji.

Kolejną, tym razem już ostatnią sprawą są moje mini zakupy. Po przeczytaniu wpisu Belli poczułam się skuszona. W prawdzie planowałam zakup Seche Vite czyli top coatu, ale w sumie i baza by się przydała, a na stronie orlybeauty.pl promocja... Tym sposobem w moje łapki trafił zestaw 3 miniproduktów firmy Orly: Primetime odtłuszczajacy i zakwaszający płytkę, Bonder czyli baza i Polishield czyli utwardzacz, nabłyszczacz i wysuszacz lakieru w jednym. Zobaczymy jak będzie się rozwijał nasz romans.


Miałyście któreś z tych produktów? Co o nich myślicie?

niedziela, 8 lipca 2012

Księżniczka Fiona czyli glinka i spirulina w akcji

Witam w tę upalną sobotę i na wstępie uprzedzam, że dzisiaj będę Was straszyć. Oczywiście nie będę Wam opowiadać mrożących krew w żyłach historii (no chyba, że bardzo chcecie, to dajcie znać), będzie to straszenie czysto kosnetyczno-estetyczne.
Jak wiecie, kilka dni temu dotarła do mnie paczka z ZSK, a niej m.in. zielona glinka i spirulina. O cudownych właściwościach ww nie będę się rozpisywać, bo wszystko elegancko jest przedstawione na stronie sklepu ( o glince zielonej TU, a o spirulinie TU). Korzystając z chwilowej nieobecności TeŻeta, postanowiłam z owych dobrodziejstw skorzystać.
Na pierwszy ogień poszedł peeling, coby ryjek odpowiednio przygotować. Następnie sporządziłam mieszkankę:

    ▪ pół łyżeczki spiruliny
    ▪ półtorej łyżeczki glinki zielonej
    ▪ pół łyżeczki kwasu hialuronowego
    ▪ woda

Początkowo miało być pół na pół, jednak po otwarciu pudełeczka spiruliny aromat był jak dla mnie nie do zniesienia, dlatego nieco zmieniłam proporcje. Papkę nałożyłam na twarz na ok 20 minut, od czasu do czasu spryskując wodą, coby maseczka nie zasychała zbyt szybko. A oto efekt:




Jak tylko wyłoniłam się z łazienki, kot spadł z drapaka i czym prędzej zwiał za kanapę. Hmmmm, dziwna reakcja :D Przez kolejne 20 minut patrzył na mnie bardzo podejrzliwie i za nic nie chciał do mnie przyjść. W sumie się nie dziwię, nie dość, że wyglądałam jak wielki glon, to jeszcze roztaczałam w koło "cudowny aromat" . Ale tuż po zmyciu tej mazi doszłam do wniosku, że warto było, oj warto. Skóra jest po niej gładziutka, jakby bardziej sprężysta, pory zwężone, zaskórniki, które gdzieniegdzie na nosie się zadomowiły są o wiele mniej widoczne. I to już po pierwszym użyciu! Będę systematyczna, 2 razy w tygodniu będę robić tę maseczkę, bo czuję w kościach, że może zdziałać na prawdę wiele.

Używałyście kiedyś spiruliny? Co o niej myślicie??




środa, 4 lipca 2012

Moje pierwsze zamówienie z ZSK

Witam Was Kochane po kolejnej długiej przerwie. Półtora tygodnia temu dopadła mnie okropna angina, kilka dni wegetacji, masa bólu i leków, na szczęście (bardzo) powoli wracam do żywych :)
Wreszcie zdobyłam się na odwagę i zamówiłam półprodukty ze sklepu Zrób Sobie Krem. Od dawna planowałam to zamówienie, ale zawsze było jakieś "ale": a to zbyt mała ilość gotówki, a to czegoś brakowało, a to znów pojawiało się nieśmiałe pytanie czy sobie poradzę? Jednak do odważnych świat należy, jeśli krem mi się nie uda, to w jakiś inny sposób wykorzystam zamówione półprodukty.
Oczywiście nie obyło się bez małej wpadki, zamiast zamówionych 25 sztuk papierków lakmusowych dostałam tylko 10. Miałam nawet zadzwonić do ZSK i poinformować o pomyłce, ale jak zobaczyłam ilość gratisów, jakie mi przysłano, to szczęka mi opadłą i odpuściłam. Mam nadzieję, że ta ilość mi wystarczy, następnym razem zamówię ponownie.
No, ale do rzeczy :D Przepraszam za fatalną jakość zdjęć, ale coś się dzieje z tym moim aparatem, albo ja za bardzo grzebałam w ustawieniach. 

 
 



A na koniec gratisy :)



I co myślicie o tych produktach? Niedługo postaram się coś z nich ukręcić, jak mi cokolwiek wyjdzie to na pewno się pochwalę :)


środa, 20 czerwca 2012

DIY: emulsja do demakijażu

Przepraszam Was za długą nieobecność, ale nieszczęścia chodzą parami. Nie dość, że nawalił komputer, to jeszcze aparat odmówił posłuszeństwa. I o ile komp odżył nieco, tak aparat dalej martwy, więc dzisiejsza notka będzie bez fotek, przynajmniej chwilowo.

Czasami jest tak, że jak chcemy zrobić coś fajnego to nam nie wychodzi. A jak jest nam już wszystko jedno, to coś fajnego robi się samo, często przypadkiem. Tak też było z moim preparatem do demakijażu.
Dawno dawno temu używałam tylko tego, co było reklamowane w tv. Nie miałam pojęcia o życiu, o składnikach kosmetyków tym bardziej. Używałam wielu płynów (mleczek nie lubię) i doszłam do wniosku, że poza ceną niewiele się różnią, więc wybrałam wariant oszczędny - dwufazową Ziaję. Współpraca układała się nieźle, dopóki płyn nie wysuszył na wiór skóry wokół oczu. I to wysuszył tak, że naskórek schodził płatkami. Wtedy zaczęłam się ratować oliwą z oliwek. Skóra doszła do siebie, ale w pewnym momencie zaczął mi przeszkadzać ten tłusty film, jaki zostawiała. No i w końcu porzuciłam oliwę na rzecz sklepowego demakijażysty (powrót do przeszłości). Ale że lubię eksperymentować, to czasem robiłam skoki w bok na rzecz mojej mieszanki do OCM - odrobinę tego na płatek kosmetyczny i bach na oko. Jednak z uwagi na gęstość preparatu trzeba było trzeć, co skutkowało gubieniem rzęs. Więc znowu pokornie wróciłam do kupionego płynu. I tak go sobie używałam do momentu, kiedy moja droga Dark_lady przysłała mi paczuszki z odlewką oleju z orzecha włoskiego, na który miałam straszną ochotę :) (dziękuję Ci bardzo, Kochana :*)

Starej mieszanki miałam resztkę, ale koniecznie chciałam wypróbować nowy olej. Więc postanowiłam dodać jakiś emulgator do tej resztki i zmywać tym twarz, takie pseudo OCM na szybko. Trochę lecytyny HLB 7 plątało mi się po szafkach, więc sypnęłam nieco do olejowej mieszanki (rycynowy, słonecznikowy i lniany), dolałam trochę wody, wstrząsnęłam i .... tak sobie stało jakiś czas. Któregoś dnia, podczas wieczornych rytuałów, buteleczka z emulsją rzuciła mi się w oczy. Nic się nie rozwarstwiło, co było dla mnie niespodzianką, bo w kręceniu czegokolwiek z półproduktów jestem zupełnie zielona. A po pierwszym użyciu zakochałam się bez pamięci. Emulsja rozpuszcza tusz (niewodoodporny) i eyeliner (wodoodporny) w kilka sekund, a co najważniejsze bez tarcia. Przykładam wacik, chwilkę trzymam, dwa razy delikatnie przecieram skórę powiek i voilà, makijażu nie ma.



Plusy tej emulsji:
- nie uczula i nie podrażnia
- nie wysusza
- bardzo dobrze znywa makijaż (nie wiem jak sobie radzi z,wodoodporym tuszem, kiedyś spróbuję i dam znać)
- nie powoduje efektu widzenia przez mgłę
- nie pozostawia tłustej warstwy

Jestem bardzo zadowolona z tego mojego dziwadła, niech ktoś obeznany w temacie się wypowie, czy nie popełniłam jakiegoś karygodnego błędu.


A Wy czym zmywacie makeup?

niedziela, 10 czerwca 2012

Mój pierwszy HAUL + I ♥ TK Maxx

Wczoraj mieliśmy z TŻ trochę czasu, więc postanowiliśmy wybrać się na szybkie zakupy. Życie pokazało, że szybkie to one nie były, ale okazały się bardzo udane. Musicie wiedzieć, że ja NIE LUBIĘ chodzić po sklepach. O ile przeglądanie ofert sklepów online jest dla mnie przyjemnością, tak na żywo zazwyczaj wchodzę, kupuję i wychodzę. Szybka akcja, zwłaszcza, że kosmetyki zawsze "pooglądam" sobie w internecie i idąc do sklepu wiem już czego chcę. Oczywiście zdarzają się spontany, ale też są one ekspresowe. Coś mnie kusi, szybki rzut oka na skład i jak jest ok to fru do koszyka i lecimy dalej. A wczoraj spędziłam w galerii 6 godzin, z czego prawie 4 w jednym sklepie :/ Ale muszę przyznać, że TK Maxx, to moja miłość odkąd przekroczyłam jego progi podczas pobytu w UK. Pierwszy raz usłyszałam o nim w filmiku Agi (nieesia25) i jak tylko zawitałam do Londynu, od razu pognałam na zakupy i to cudowne miejsce. Znacie ten sklep? Nie wiem czy jest sens rozpisywania się teraz na jego temat, jeśli jesteście zainteresowane bliższymi informacjami na ten temat, to dajcie znać w komentarzach.

Najwięcej czasu spędziłam w dziale z kosmetykami (dziwne, nie? :p), kilka rzeczy trafiło do koszyka przypadkiem, ale ze wszystkich jestem bardzo zadowolona. Oczywiście nie przetestowałam wszystkiego, ale krem do rąk The Butique oczarował mnie najpierw pięknym opakowaniem, a później boskim zapachem. Ale jemu na pewno poświęcę oddzielny post.

 

Poza tym skusiłam się na szampon do włosów z czystym olejem arganowym Phytorelax Olio di Argan, dwie organiczne odżywki do włosów Organic Surge ( Volume Boost z żywokostem i echinaceą oraz odżywka do normalnych i suchych włosów Fresh grapefruit). Zakupiłam także olejek do kąpieli Tetesept.

 

Poza zakupami kosmetycznymi znalazłam sobie wreszcie okulary z porządnym filtrem UV i polaryzacją. Ciężko dobrać okulary do mojej twarzy, bo przeważnie wszystkie te, które mi się podobają, są dla mnie za duże/szerokie, a te leżą idealnie. No i słuchawki do iPoda też kupiłam. Stare już odmawiają posłuszeństwa, a nowe będą mi potrzebne, bo planuję wreszcie przesiąść się z samochodu na rower, a bez muzyki nie wyobrażam sobie drogi do pracy.

 

Zahaczyłam jeszcze o Super-Pharm, żeby wreszcie kupić sobie jakże zachwalany krem do twarzy przeciwko niedoskonałościom Siquens MedExpert, przy okazji zdecydowałam się ( tu opisywany wyżej spontan) na mgiełkę chłodzącą z Beauty Formulas. Strzał w dziesiątkę to to nie był, ale i o tym będzie kiedy indziej. Na koniec antyperspirant z Ives Rocher i ufff to byłoby na tyle :)
Uważam zakupy za udane, zobaczymy jak te wszystkie cuda, z którymi nie miałam wcześniej styczności, będą się zachowywać.

Używałyście któregoś z wymienionych kosmetyków? A może miałyście do czynienia z którąś z tych firm?

sobota, 2 czerwca 2012

Olejowanie włosów: Olejek ziołowy DIY + TAG: Lubię to!

Od jakiegoś czasu jestem nosicielką wirusa włosomaniactwa i tak na prawdę to wcale nie chcę tego leczyć :) Dobrze mi z tym moim skrzywieniem, mi i moim włosom również. Staram się je rozpieszczać jak mogę, zwłaszcza, że na skutek choroby (na szczęście już zdiagnozowanej i od niedawna leczonej) włosy bardzo mi wypadają. Więc poza rozpieszczaniem robię wszystko, żeby ich jak najwięcej zatrzymać na głowie.
O zbawiennym wpływie olejów na włosy każda szanująca się włosomaniaczka wie. Wiele osób też wierzy w działanie fitoterapii czy ziołolecznictwa jak kto woli. Ja o fantastycznym działaniu ziół przekonałam się na własnej skórze (i własnej krwi) po miesięcznej kuracji pokrzywą. Miała działać tylko na włosy: pobudzić do wzrostu, wzmocnić itp, tymczasem zdziałała o wiele więcej. Dzięki pokrzywie, szklance niepozornego naparu dziennie, wyniki moich badań elegancko się poprawiły. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale dzięki pokrzywie właśnie zniknął jak ręką odjął m.in. niedobór żelaza. Dobra, skoro już wszyscy się przekonaliśmy, że zioła działają, to czemu nie zastosować ich na włosy? A żeby działały jeszcze lepiej, czemu nie połączyć ich magii z magią olejów? Pomyślałam i wymyśliłam :D



Wzięłam na początek po dwie łyżeczki kłącza tataraku, korzenia łopianu oraz rozmarynu i wsypałam wszystko razem do szklanej butelki (akurat po Frugo się trafiła, to nie jest kryptoreklama! ;P). W garnuszku podgrzałam  1/3 szklanki oliwy z oliwek i nieco ponad 1/3 szklanki oleju słonecznikowego. Zalałam zioła gorącym olejem i odstawiłam w ciemny kąt na 3 tygodnie. Oczywiście zaglądałam do niego codziennie, żeby sprawdzić jak się czuję i trochę nim potrząsnąć dla lepszego przenikania się składników. I w efekcie mam tak popularny ostatnio olej łopianowy z dodatkiem jakże cennych wyciągów z ziół, które mi akurat odpowiadają bardzo. Olejek na zdjęciach jest w stanie dopiero-co-zrobionym, zaraz po cyknięciu fotek przelałam całość przez sitko i uzyskałam klarowny, złoty olej, teraz żadne farfocle nie będą się we włosach plątać. 


 A teraz nieco o właściwościach (w telegraficznym skrócie):

Kłącze tataraku nadaje włosom puszystość i połysk, a ponadto wzmacnia ich cebulki włosowe, przeciwdziała wypadaniu włosów. Służy do leczenia różnych schorzeń skóry głowy, jak łojotok, łupież itp.

Korzeń łopianu odżywia i wzmacnia cebulki włosowe, wstrzymuje wypadanie włosów, przyspiesza ich wzrost, regeneruje uszkodzona strukturę włosów, działa korzystnie przy łupieżu, suchości, podrażnieniach i swędzeniu skóry głowy

Rozmaryn stymuluje wzrost cebulek włosowych, hamuje wypadanie włosów, działa przeciwłupieżowo, pobudza wzrost włosów poprzez poprawę przepływu krwi do owłosionej skóry głowy. Wyciąg z liścia rozmarynu wykazuje także działanie odkażające i ściągające. Zmniejsza przetłuszczanie się włosów.

Dokładną relację co do działania zdam za jakiś czas, bo póki co oleju użyłam tylko dwa razy, ale powiem Wam tylko, że to była miłość od pierwszego nałożenia. Czuję w kościach, że to będzie mój hit i przełom w walce z wypadaniem włosów :)

 ---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 

A teraz czas na TAG :)
Zostałam otagowana przez blondhaircare :) za co Jej ogromnie dziękuję :* Dzięki Tobie, Kochana, ten pochmurny, sobotni wieczór jest bardzo miły :)


Zasady TAGa Lubię TO!:
1. Banerem jest wklejone zdjęcie.
2. Napisz kto Cię otagował.
3. Wypisz wszystkie drobne rzeczy, które przychodzą Ci do głowy, które lubisz, które czynią Cię szczęśliwą, te wszystkie drobnostki, dla których warto żyć. Szczególnie te najdrobniejsze i te, które wydają się zbyt banalne, by je wymienić, ale które poprawiają Ci humor.
4. Otaguj kilka osób.
  
Co lubię:
♥ moich przyjaciół, ludzi z którym pracuję (dzięki min bez problemu znoszę czasem ciężkie 8 godzin za biurkiem)
♥ moje domowe stadko: Fifiego, Bombaya i Jumika; kotki, którymi się opiekuję: Ryśka, MiniRyśka, Grubego i Przyjezdnego oraz wszystkie inne zwierzęta
♥ wieczory spędzone z moim TŻ (zwłaszcza sobotnie, bo te trwają do bardzo późnych godzin)
♥ masaż stóp i pleców, nawet jeśli jest wykonywany przez "ugniatającego" mnie kociaka :D
♥ wsłuchiwać się w kocie mruczenie
♥ książki, czasopisma, publikacje - jestem uzależniona od czytania!
♥ oczywiście kosmetyki ;)
♥ domowe SPA, chwile tylko dla siebie, które gwarantują relaks i ogrom przyjemności
♥ długie kąpiele w puszystej pianie, oczywiście z książką (spokojnie, jeszcze żadnej nie utopiłam) ;P
♥ piwo w towarzystwie przyjaciólki
♥ nasze polskie morze, a zwłaszcza piękną miejscowość nad nim położoną - Rewal ♥
♥ pizze, frytki i "chińskie" (niestety)
♥ czereśnie (kiedyś od nich pęknę na pewno ;p)
♥ kawę, pół na pół z mlekiem 
♥ robienie czegoś własnoręcznie: kosmetyki, różne ozdobne pudełeczka, zabawy modeliną 
♥ spacery po łące
♥ "siedzieć za kółkiem" prowadzenie auta bardzo mnie relaksuje
No i oczywiście lubię nasz blogowy świat: czytanie i komentowanie Waszych notek, wymyślanie i redagowanie własnych i czekanie niecierpliwie na Wasze komentarze :)


Do zabawy zapraszam :
http://podwlosem.blogspot.com/
http://naturalnezapuszczanie.blogspot.com/
http://oazawlosow.blogspot.com/
http://mojzakupoholizm.blogspot.com/
http://kosmetyki-orlicy.blogspot.com/

niedziela, 27 maja 2012

Pierwszy manicure totalnie "na szybko"

Dzisiaj przychodzę do Was z mega szybką notką, wybaczcie, że tak rzadko piszę, ale ostatnio cierpię na chroniczny brak czasu :( Chciałam się Wam pochwalić moim, na biegu robionym, malowidłem paznokciowym. Wybaczcie niedociągnięcia, ale niestety, wszystko w biegu. Moje dzisiejsze pazurki prezentują się tak:



A oto lakiery i akcesoria, których używałam:


I jak Wam się podoba moje dzieło? Lubicie takie żywe barwy, czy wolicie raczej stonowane kolory??
Życzę Wam miłego tygodnia :)

niedziela, 20 maja 2012

OCM w pigułce

Zapewne większość z Was doskonale zna tę metodę, ale gdyby znalazł się ktoś, kto o niej słyszy po raz pierwszy to w skrócie wyjaśnię, o co tyle szumu. OCM czyli Oil Cleansing Method to po naszemu metoda oczyszczania twarzy naturalnymi olejami.



Dla kogo ta metoda?
Absolutnie dla każdego. Olej bazowy i ilość rycynowego dobieramy indywidualnie do rodzaju cery, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Jedynie osoby z cerą naczynkową powinny uważać, proponuję zamiast gorącej wody używać ciepłej i to powinno rozwiązać problem.Wiele posiadaczek tłustej cery na myśl o ładowaniu kolejnej porcji tłuszczu na twarz zapewne popuka się w czoło. I ja Was rozumiem. Do niedawna sama reagowałam podobnie, zwłaszcza, że jestem posiadaczką bardzo problematycznej buźki. Wątpiących zapraszam na dalsza część moich wypocin, obiecuję, że warto. 

Dlaczego akurat ta metoda?
Dlatego, że jest ona nie tylko naturalna i delikatna, ale i bardzo skuteczna. To nie jest żadna magia, to po prostu nauka: tłuszcz rozpuszcza tłuszcz, każdy to wie. Olej rycynowy jest bardzo podobny do ludzkiego sebum, stąd jego skuteczność. Dzięki tej metodzie unikamy detergentów, które wysuszają skórę i niszczą warstwę lipidową. Warstwa lipidowa jest naszej skórze niezbędna, chroni ją przed szkodliwym działaniem
czynników środowiskowych, wnikaniem bakterii, wirusów i grzybów oraz przed utratą wody. Skóra pozbawiona tej warstwy zaczyna jak szalona produkować sebum i mamy katastrofę. A oleje naszej buzi nie szkodzą, one ja pielęgnują.
Dzięki tej metodzie możemy się pozbyć zaskórników, skóra staje się gładka, przestaje się przetłuszczać oraz odzyskuje zdrowy, jednolity kolor. Jako że rzęsy kochają rycynę, po takim oczyszczaniu stają się one ciemniejsze, grubsze i zdrowsze. W moim przypadku już po 10! dniach było widać różnicę! No i cenowo wychodzi bardzo korzystnie: niektóre oleje są drogie, ale starczają na bardzo długo i na pewno wyjdą taniej niż żele do mycia twarzy, peelingi i cała reszta, która nie daje tak spektakularnych efektów.


Czego potrzebujemy:
1. Oleju rycynowego
2. Oleju bazowego (i tu dowolność: oliwa z oliwek, olej z pestek winogron, słonecznikowy, lniany, oliwka Baydream, Hipp, olejki Alterra itd, zależy co nasza skóra lubi najbardziej)
3. Ściereczki z mikrofibry (ew ściereczki muślinowej)
4. Gorącej i zimnej wody
5. Dobrych chęci

I co z tym zrobić?
Na początek sporządzamy miksturę myjącą. Zasada jest taka, że im bardziej suchą mamy skórę twarzy, tym mniej oleju rycynowego dajemy. I tak:
Skóra sucha: 10% oleju rycynowego + 90% oleju bazowego
Skóra normalna i mieszana: 20% oleju rycynowego + 80% oleju bazowego
Skóra tłusta: 30% oleju rycynowego + 70% oleju bazowego
Jednak proporcje idealne dla naszej skóry znajdziemy metodą prób i błędów. Jeżeli mieszanka nas za bardzo przesusza to dodajemy więcej oleju bazowego. Oleje można oczywiście dowolnie mieszać, jednak na początek proponuję jak najprostsze mieszanki, lub tylko jeden olej plus olej rycynowy, wtedy łatwiej stwierdzić, który olej nam służy, a który niekoniecznie.

Jak wygląda rytuał oczyszczania:
1. Porcję oleju nakładamy na nieoczyszczoną wcześniej twarz ( z makijażem itp), ja czasem robię najpierw demakijaż oczu, jednak nie zawsze. Delikatnie masujemy
2. Ściereczkę moczymy w gorącej wodzie (ale nie wrzącej jak podają niektóre źródła) i przykładamy do naolejowanej twarzy. Pozwala to na otwarcie porów, z których wypływa łój wraz z zanieczyszczeniami. Czekamy aż ściereczka wystygnie, czynność tę powtarzamy 2/3 razy.
3. Ścieramy dokładnie, ale delikatnie resztki oleju tą samą ściereczką
4. Przykładamy do twarzy ściereczkę zamoczoną w zimnej wodzie, w celu zamknięcia porów.

I tyle. Opis długi, jednak samo wykonanie banalnie proste i po kilku razach dochodzimy do takiej wprawy, że staje się to dla nas czynnością tak prozaiczną jak mycie zębów. A efekty przechodzą najśmielsze oczekiwania. Jeżeli macie jakieś pytania, piszcie, chętnie odpowiem, a w następnej notce postaram się opisać jak to wygląda u mnie i jakie modyfikacje OCM świetnie się u mnie sprawdzają.

Ciekawa jestem które z Was stosują tę metodę. Jesteście zadowolone? Jakie efekty?


 

poniedziałek, 14 maja 2012

Recenzja: BingoSPA, Maska do włosów z ekstraktem z drożdży + mobilne KWC

Jakiś czas temu, podczas buszowania po sklepie zielarskim w oczy rzuciło mi się kilka pojemniczków z logo BingoSPA. Naczytałam się swego czasu o tych maseczkach dość dużo, a ściślej dużo dobrego, więc postanowiłam zakupić jedną. Na mojej liście życzeń znajdowały się inne maseczki, ale ich akurat nie było, więc wzięłam tę. Tym bardziej, że wtedy zaczynałam swój drożdżowy, pomyślałam, czemu by nie uderzyć w problem też od zewnątrz? Maseczki używam prawie miesiąc, więc już coś mogę na jej temat powiedzieć.


Opakowanie: standardowy, zakręcany słoiczek o pojemności 500 g, wygodny jeśli chodzi o wyjmowanie maski ze środka. Duży plus za plastikowe, przezroczyste wieczko, które nakładamy na pojemniczek przed zakręceniem - maska przeszła próbę bojową, stawiałam ją pod różnym kątem, bokiem, do góry nogami (no dobra, do góry dnem) i kompletnie nic się nie wylało. Wniosek: maska może jechać ze mną na wakacje, jeśli będzie potrzebna i wiem, że po otwarciu walizki znajdę ją tam, gdzie być powinna, a nie na moich swetrach i sukienkach.

Skład: sporo ekstraktów (z rozmarynu, który kocham, dość wysoko), alkohol i parabeny pod koniec składu na szczęście (tak wiem, zło okrutne, ale czasem więcej świństw mamy w pożywieniu niż w tej masce :P) a co do reszty to oceńcie sami:



Zapach: Słodki, chemiczny jakby, ale mi się podoba. Zostaje na włosach po umyciu, ale nie na długo niestety.

Konsystencja: nie jest płynna, ale z mokrej dłoni czasem może się zsunąć, więc trzeba uważać. Po wsmarowaniu we włosy nie spływa, no chyba, że zastosujemy cały słoik na raz ;) Wystarczy mała ilość, więc produkt bardzo wydajny.

Cena: Ja zapłaciłam za nią 13,50 zł

Moja opinia: Uwielbiam - tak określiłabym ją, gdybym miała się zmieścić w jednym słowie. Po użyciu maski (producent zaleca trzymanie jej na włosach 5 min, ja zazwyczaj trzymam dłużej, podczas wylegiwania się w wannie) włosy są śliskie mimo braku silikonów, sprężyste, pełne życia, bardzo błyszczące. Uwielbiam je dotykać, co brzmi może jak samouwielbienie, ale ideą mojego bloga jest szczerość, chciałyście to macie ;). Włosy są po prostu cudowne i co najważniejsze - nie są absolutnie obciążone. A moje skłonność do przetłuszczania się mają i to dużą. A maska nie tylko nie obciąża, ale (przynajmniej w moim odczuciu) przedłuża świeżość minimum o kilka godzin, za co ją wielbię i chyba nawet ją kupię z tej miłości znów, jak tylko się skończy. A w moim przypadku kupno kosmetyku dwa lub więcej razy to zazwyczaj komplement. Maskę nakładam też na skalp i zero podrażnień.  Bardzo polecam, moim zdaniem jakość w stosunku do ceny jest niesamowita, ale cicho, bo się producent naczyta i ceny podniesie :D

A na zakończenie podzielę się z Wami moim bukietem. Nie wiem jak Wam, ale mi kwiaty zawsze poprawiają humor :)  

Jak Wam się podobają? Lubicie mieć w domu świeże kwiaty? No i przede wszystkim co myślicie o maskach BingoSPA? Miałyście tę konkretną, czy może polecacie jakąś inną?

czwartek, 10 maja 2012

Włosy rosną jak na drożdżach - wreszcie koniec.


Po przeczytaniu notki Anwen postanowiłam dołączyć do akcji "Włosy rosną jak na drożdżach". Dokładnie miesiąc temu wypiłam pierwszy kubek drożdżowej mikstury. Najpierw próbowałam pić grzybki (1/4 kostki) zalane tylko wrzątkiem, ale smak był tak ohydny, że zaczęłam wymyślać co raz to nowe mikstury, żeby się to dało przełknąć. I tak po kilkunastu dniach kombinowania odkryłam, że najbardziej znośne są drożdże Babuni, uprzednio oczywiście niehumanitarnie uśmiercone, rozcieńczone sokiem kaktusowym z biedronki, lub domowym sokiem malinowym. Przygotowany w ten sposób specyfik nie był smaczny, ale był na tyle znośny, że nie wyzywałam nad każdą szklanką ;) Poza tym tłumaczyłam sobie, że to jak lekarstwo - ma pomagać, a nie smakować.

No i tak się męczyłam miesiąc, czekając na cudowne efekty, które w moim przypadku niestety nie nadeszły/

I tak:

1. Przyrost: 1,5 cm (długość całkowita włosów z 40 cm na 41,5 cm, pasemko kontrolne z 16 na 17,5 cm)
2. Baby hair: jest ich ciut więcej, ale jednocześnie z drożdżami piłam skrzypokrzywę, więc ciężko stwierdzić, po czym te bejbiki się pojawiły
3. Przetłuszczanie: niestety, nie zauważyłam różnicy, chociaż bardzo, ale to bardzo chciałam ją dostrzec ;)
4. Cera: stan się znacząco nie pogorszył, nie zanotowałam jakiegoś wielkiego wysypu, ale pojedyncze niespodzianki wyskakiwał przez cały miesiąc. 
5. Paznokcie: i tu katastrofa. O ile wcześniej na CP się wzmocniły i nawet je jako tako odhodowałam, tak po odstawieniu CP (zamiast CP zaczęłam pić drożdże) wszystkie się posypały. Tzn może ze dwa się uchowały, ale i tak musiałam je skrócić, skoro reszta się połamała :(

Jak widać powyżej, drożdże mi obecnie nie służą. Przyrost mocno przeciętny, stan facjaty się wizualnie nie poprawił (co dziwne, bo drożdże aplikowane zewnętrznie w formie maseczki działają na moją skórę wspaniale), paznokcie się pogorszyły, jednym słowem w moim przypadku niewypał. Ale nie skreślam tej kuracji całkowicie, ponieważ mam pewne podejrzenia, że jakieś problemy zdrowotne  (jeszcze nie zdiagnozowane, jutro pierwsza z serii wycieczek po gabinetach lekarskich ;/) mogą się przyczyniać do problemów z cerą, włosami, pazurkami i ogólnie całym ciałem. Dlatego jak już będę miała wyniki badań i okaże się, że ze mną wszystko w porządku - dopiero wtedy zacznę marudzić, że drożdże są bee. Być może za miesiąc, dwa kurację powtórzę, może wtedy efekty mnie zaskoczą. Póki co pokornie wracam do CP i do tego albo wcierkę jakąś dorzucę, albo suplementy (tylko jakie, Mega Krzem? Wyciąg ze skrzypu?)

Brałyście udział w akcji?? Jakie efekty u Was?


poniedziałek, 7 maja 2012

L`Oreal, Volume Million Lashes Mascara - Recenzja

Długo zastanawiałam się, co zrecenzować jako pierwsze, bo tyle rzeczy mam Wam do pokazania. Po krótkim zastanowieniu wybór padł na tusz do rzęs, jeden z kilku jaki posiadam, ale jeden z niewielu, który kupiłam aż dwa razy. I bynajmniej nie dlatego, że aż tak bardzo mnie zachwycił, ale zacznijmy od początku.

Co obiecuje producent?

Nowa generacja mascar stworzona została, aby uzyskać efekt objętości miliona rzęs. Rzęsy 3 x grubsze, jak zwielokrotnione. L'oreal Paris na nowo definiuje pojęcie objętości rzęs. Precyzyjna ekstraobjętość każdej rzęsy, bez grudek. Cudownie gęsty tusz bosko powiększa wachlarz Twoich rzęs. Teraz Twoje rzęsy będą wyglądały jakby były ich miliony! Nowa mascara zapewnia idealną aplikację tuszu bez zbędnego obciążania rzęs. Dzięki unikalnemu połączeniu dwóch atutów: - szczoteczki milionizer - precyzyjnemu dozownikowi Twoje rzęsy będą wyglądały jakby było ich miliony. Szczoteczka milionizer - niezwykle gęsta, elastomerowa szczoteczka dla efektu miliona rzęs. Wszystkie rzęsy są natychmiast rozdzielone, a ich objętość widocznie zwiększona. Precyzyjny dozownik - optymalna ilość tuszu, bez nadmiaru, bez grudek, dla zapewnienia ekstraobjętości rzęs.




Kilka ogólników:
Ładne, eleganckie, złoto - czarne opakowanie skrywa w sobie silikonową szczoteczkę oraz 9 ml tuszu. Całkiem sporo, biorąc pod uwagę zasychanie zawartości po ok 3 miesiącach. Szczoteczka pokaźnych rozmiarów, ja ją lubię, jednak trzeba się do niej przyzwyczaić, na początku może przyczynić się do umazania tuszem górnej powieki, co w makijażu nie jest zbyt pożądane. Ale trening czyni mistrza. Konsystencja w sam raz, jednak z tą ilością maskary nabieranej na szczoteczkę różnie bywa. Niby jest ten precyzyjny dozownik, ale w moim odczuciu raz działa, raz nie działa, generalnie chusteczka do zbierania nadmiaru maskary jest wskazana. O zapachu nie ma się co rozpisywać, wszak tusz to nie perfumy. Ale nosa mi nie urwało, powiedziałabym nawet, że zapach ma całkiem przyjemny (pytanie tylko kto i po co wącha maskary - ja tylko na potrzeby recenzji ;P). Zmywa się bez problemu, w zasadzie nie bardzo jest co zmywać, ale o tym za chwilę. No i cena. Ok 50 zł, czyli najtańszy nie jest.


Czy obietnice zostały spełnione?
Po części tak.  Tuszem faktycznie można wyczarować mega firanę rzęs i mówię to ja, kobieta do bólu wybredna jeśli o efekt pogrubienia chodzi. Przy kilku warstwach efekt sztucznych rzęs gwarantowany. Przy odrobinie chęci z naszej strony rzęs jest nie tylko dużo, są też grube, czarne i ładnie rozczesane. Jeśli o efekt chodzi, jest to chyba jedna z moim najlepszych maskar, o ile nie najlepsza. Ale, że zawsze musi być jakieś ale, to i w tym przypadku jest się do czego przyczepić. No więc czepiam się, bo tusz po 4 godzinach od nałożenia pakuje manatki i zaczyna wędrówki po okolicy. Okolicą są powieki (dola i górna, jemu bez różnicy), policzki i co tam się jeszcze nawinie. Słowem tusz się kruszy niemiłosiernie, a osypuje się jeszcze bardziej. Jak już wspomniałam, nie bardzo jest co zmywać, bo zanim po 8 godzinach pracy wrócę do domu, to na rzęsach niewiele go już zostaje. Niby plus taki, że zaoszczędzimy na płynach do demakijażu, ale do mnie to jakoś nie przemawia. Skoro tak narzekam, to po co kupiłam drugie opakowanie? Bo miałam cichą nadzieję, że może ten pierwszy był stary, może słabsza partia, może źle trafiłam. Dałam mu drugą szansę i niestety zawiodłam się. Przy pierwszej buteleczce był efekt pandy po kilku godz od nałożenia i przy drugiej niestety miałam powtórkę z rozrywki. A szkoda, bo efekt pogrubienia na prawdę jest widoczny już przy jednej warstwie.






Reasumując: nie polecam, nie polecam, no chyba, że ktoś tusz na rzęsach nosi tylko 2 godziny dziennie. Ja nie kupię ponownie, będę szukała podobnego efektu przy większej trwałości.



Używała go któraś z Was? Jakie jest Wasze zdanie? A może macie jakieś inne swoje ulubione tusze?

sobota, 5 maja 2012

TAG Wiem co jem + moje nowe skarby

Dziękuję bardzo dark_lady oraz Eve za otagowanie mnie :*


Zasady:
1. Napisz, kto Cię otagował i przedstaw zasady
2. Zamieść banner i odpowiedz na pytania
3. Otaguj kolejne 5 osób :)
 
1. Czy uważasz, że odżywiasz się zdrowo?
Niestety nie do końca. Staram się jak mogę, wybieram zdrowe produkty, ale czasem zdarzają się fast-foody i, o zgrozo, zupki chińskie (wiem, wiem tragedia)
2. Czy zwracasz uwagę na skład produktów spożywczych? Jeśli tak, to jakich składników unikasz?
Tak. Im  bardziej świadomym konsumentem się staję (nie tylko w kwestii kosmetyków), tym większą uwagę zwracam na to, co ląduje w moim koszyku. Unikam konserwantów, chociaż to ciężkie zadanie, substancji uznawanych jako rakotwórcze itp
3. Jesz dużo owoców i warzyw?
Staram się przemycać je do każdego dania. Ponieważ z owocami różnie bywało, ostatnio zaczęłam wyciskać soki i  ten sposób bardzo mi odpowiada
4. Czy kiedykolwiek się odchudzałaś? Na jakiej diecie? Zamierzasz się odchudzać w przyszłości? 
Jeżeli nawet miałam epizody, których myślą przewodnią było "muszę schudnąć", to nie stosowałam żadnej diety, po prostu zaczynałam bardzo zdrowo się odżywiać, unikałam chipsów, fast-foodów i innych niezdrowych, tuczących rzeczy.
5. Czy czujesz się dobrze w swoim ciele?
Hmmmm, może być ;)
6. Jaka jest twoja ulubiona potrawa?
Za dużo tego jest, ciężko mi wybrać jedną jedyną :)
7. Czy lubisz gotować? 
Uwielbiam. Bardzo często eksperymentuję w kuchni i na szczęście po tych eksperymentach jeszcze nikt nie zszedł ;)
8. Co chciałabyś wyeliminować z diety, a co do niej wprowadzić i dlaczego?
Chciałabym wyeliminować "śmieciowe jedzenie", które nie daje nam nic prócz wstrętnych kalorii. I nie tyle wprowadzić, co zamienić zwykłe makarony i mąkę na te z pełnego ziarna
9. Czego nie możesz przełknąć a co mogłabyś jeść cały czas?
Nie przełknęłabym czerniny, ozorów, płucek, móżdżku i innych dziwacznych części ciała. A co mogłabym jeść cały czas? Zupy na bazie różnych warzyw, pomelo i arbuza
10.Ile posiłków jesz dziennie?
4 -5
11.Wypijasz odpowiednią ilość wody? ( min. 8 szklanek dziennie) ?
Czystej wody wypijam ok 2 szklanek, ale piję dużo herbaty (przede wszystkim zielonej), soków i ziół.
Na dokładkę możecie polecić jakiś zdrowy prosty przepis, przekąskę czy coś w tym stylu :)
Krem z rzeżuchy, ostatnio gości u mnie bardzo często. Do wywaru z warzyw (ulubionych) wrzucamy pokrojone w kostkę ziemniaki, nieco startej na tarce marchewki i pietruszki. Ja często dorzucam jeszcze kilka półplasterków pora. Gotujemy, aż ziemniaki będą miękkie. Jak zupa nieco przestygnie, wrzucamy rzeżuchę i blendujemy. Zupy nie doprowadzamy już do wrzenia. Można dodać kilka kropelek oliwy z oliwek, ja do przestudzonej zupy, już na talerzu dodaję olej lniany.  
 
Taguję:
 

 A na koniec muszę się pochwalić skarbami, które przywędrowały do mnie od siempre-la-belleza, dziękuję Ci Kochana bardzo :*
 
Co o nich myślicie? Używała któraś z Was tych cudeniek? Ja zabieram się za testowanie.  

piątek, 4 maja 2012

Nelisiowy sposób na upały


Majowy weekend zaskoczył nas piękną pogodą. Dla jednych była ona idealna, innym dała się mocno we znaki, wszak bywają i tacy, którzy upałów nie lubią (jak ja :D). Ale że większego wpływu na temperaturę za oknem (i w domu) nie mamy, musimy nauczyć się jak sobie z upałem poradzić.
Dawno dawno temu, kiedy myłam się wszystkim tym, co mi w ręce wpadło, bazując na reklamach w TV i na obietnicach producenta, trafił mi się szampon Head & Shoulders z mentolem. Było wtedy strasznie gorąco, więc zakochałam się od pierwszego mycia w efekcie maksymalnego schłodzenia skóry głowy. Później zmieniłam szampon i o całej sprawie zapomniałam aż do dnia, kiedy to mój TŻ przyniósł do domu to „cudo”. Pomyślałam, fajnie, przypomnę sobie stare dobre czasy. Ale że wtedy już jakieś tam niewielkie pojęcie o składach miałam, po przeczytaniu INCI z obrzydzeniem odłożyłam szampon na półkę. SLS, SLES, silikony, aż byłam w szoku ile można napchać świństw do takiej małej butelki. Jednak efekt chłodzenia nie dawał mi spokoju. Podczas zakupów w aptece wpadłam na pomysł nabycie olejku miętowego z nadzieją, że może da choć odrobinę podobny efekt. I co? TO był zdecydowanie strzał w dziesiątkę!

 Zdjęcie pochodzi ze strony doz.pl

O magicznych właściwościach olejków eterycznych będzie oddzielny post, jednak tak bardzo ogólnie wspomnę, że w skład olejku z mięty pieprzowej wchodzi m.in. mentol, który oddziałując na receptory zimna wywołuje uczucie chłodu. Poza tym olejek ma właściwości przeciwbólowe, przeciwświądowe i kojące.
Początkowo olejku miałam dodać do żelu pod prysznic, jednak zaczęłam od szamponu. Do swojej standardowej porcji Babydream dodałam dwie kropelki olejku i już podczas mycia pojawiło się to cudowne uczucie, zostawiłam szampon z olejkiem na kilkanaście sekund i efekt się zdecydowanie spotęgował. A przy spłukiwaniu szamponu w włosów, spływająca piana schłodziła też resztę ciała, więc już odpuściłam sobie dodawanie do żelu pod prysznic, bo bałam się, że będzie mi zbyt zimno ;) Cudowne uczucie, polecam wszystkim tym, którzy szukają orzeźwienia podczas upałów. U mnie nie wystąpiły żadne podrażnienia, jednak osoby o wrażliwej skórze muszą uważać.

A Wy jakie macie sposoby na przetrwanie fali upałów?

Mój pierwszy TAG

Zostałam otamowana przez Semper Femina, za co bardzo dziękuję :)



Zasady:
1. Po przeczytaniu 11 pytań zadanych przez Tagera, odpowiadamy na wszystkie na swoim blogu.
2. Następnie wybierasz 11 osób,które tagujesz i zamieszczasz linki do nich.
3. Tworzysz 11 nowych pytań, na które będą musiały odpowiedzieć osoby otagowane.
4. Powiadom osoby przez ciebie wybrane ze zostały otagowane.
5. Daj taga osobom , które jeszcze go nie miały.

Pytania od Semper Femina:

1. Używasz kremu pod makijaż?
Tak, aczkolwiek nieregularnie. Czasami po użyciu toniku / hydrolitu moja twarz czuje się na tyle dobrze, że nie nakładam już kremu. Pewnie by się to zmieniło, gdybym znalazła swój KWC J
2. Skąd pomysł na nazwę bloga?
To jedno z moich pseudonimów, którego historia jest dość długa. Powiem tylko, że pseudo „wyjściowe” to Nel, a cała reszta to kombinacje wymyślane przez moich znajomych ;)
3. Regularnie kremujesz wieczorem stopy?
Nie, u mnie w ogóle występuje dziwny problem z systematycznością;)
4. Jakie są Twoje inne pasje, poza tą związaną z kosmetykami?
Uwielbiam czytać, kocham zwierzęta i kocham się nimi zajmować. Poza tym mam dość nietypowe zainteresowania. Pasjonuje mnie psychologia, kryminologia, wiktymologia i kryminalistyka.
5. Czy stanowi dla Ciebie problem wyjście z domu bez makijażu?
To zależy od stanu mojej cery. Jeśli nie ma akurat gorszych dni, to wyjście z domu bez makijażu nie jest dla mnie żadnym problemem. Jeśli jednak wyskoczy mi kilka niespodzianek, to w trosce o zdrowie psychiczne innych ludzi wolę użyć chociażby korektora czy podkładu.
6. Chodzisz regularnie do kosmetyczki? Jeśli tak, to na jaki zabieg?
Nie chodzę. Staram się w domowym zaciszu fundować sobie relaksujące zabiegi.
7. Myjesz włosy samą odżywką?
Nie, ale może kiedyś spróbuję
8. Uprawiasz regularnie jakiś sport?
Nie. Lubię jazdę na rowerze, na rolkach, uwielbiam też pływać, ale nie robię tego regularnie, niestety.
9. Kiedy zaczęłaś się malować?
Baaardzo dawno temu. Nawet nie pamiętam dokładnie kiedy, ale moja mama uważała, że jest na to stanowczo za wcześnie ;)
10. Zdecydowałabyś się na operację plastyczną?
Nie, jestem zdecydowaną przeciwniczką operacji plastycznych.
11. Jesteś/zamierzasz być zawodowo związana z przemysłem kosmetycznym?
Nie sądzę, chociaż żeby mieć bardziej profesjonalne podejście do tematu planuję wybrać się do studium kosmetycznego, póki co na własny użytek, nie w celach zarobkowych.


Moje pytania:

1.   Najgorszy kosmetyk, jaki kiedykolwiek miałaś  
2.   Czy Twój partner / partnerka / znajomi często oglądają Cię bez makijażu?
3.      Wolisz szybki prysznic czy długą relaksującą kąpiel?
4.      Stosujesz metodę OCM?
5.      Twoje ukochane oleje
6.      Wolisz kosmetyki drogeryjne / apteczne  czy raczej robione własnoręcznie?
7.      Wolisz makijaż delikatny czy rzucający się w oczy?
8.      Studiujesz czy pracujesz? Satysfakcjonuje Cię to, co robisz?
9.      Farbujesz włosy? Jeśli tak, to czym?
10.  Użyczasz kremów BB?
11.  Wolisz zakupy stacjonarne czy buszowanie w sieci?


Taguję:

sobota, 28 kwietnia 2012

Pierwsze koty za płoty


No i jestem :) Długo nie mogłam się zebrać, żeby założyć własnego bloga. Od wielu lat jestem wręcz uzależniona od Wizaz.pl, bez poczytania recenzji nawet nie ma mowy o zakupie czegokolwiek (no dobra, bywają spontany;)). Od jakiegoś czasu oglądam filmiki o tematyce kosmetycznej na YT,a całkiem niedawno zajrzałam do blogowego świata, który wciągnął mnie po same uszy. A w zasadzie nawet bardziej, po czubek głowy, powiedziałabym. Zaczęło się od przeczytania od deski do deski bloga Anwen , poźniej były Eve i blondhaircare oraz cała masa innych doświadczonych, fantastycznych dziewczyn, które codziennie są dla mnie natchnieniem i motywacją.
     A teraz sama będę stawiała pierwsze kroki w blogowym świecie, dlatego jeśli ktokolwiek tu zajrzy – proszę o wyrozumiałość, bo w kwestii kręcenia własnych mazideł czy naturalnych kosmetyków jestem na początku swej drogi. Kosmetyka pasjonuje mnie od dawna, ale człowiek uczy się całe życie. Jestem tutaj, by tę pasję rozwijać i się nią dzielić.

Po krótkim wstępie chyba wypadałoby się przedstawić. Jestem Magda i witam każdą zbłąkaną duszyczkę, która tu przypadkiem trafiła, w szalonym Nelkowym świecie :)